Brodaty wstał, rozłożył ręce. Chapman patrzył na wariata, wcisnął się w kąt przedziału.

– Przed domem stało ich jeszcze trzech i trzy samochody. Wtedy zajrzałem im w głowy. Widziałem wszystko. Widziałem, jak ścigają ich demony. Zobaczyłem, że ten najstarszy był w Afganistanie. Kradł i zabijał. Zgwałcił dziewczynę, zastrzelił żołnierza, który to widział. Widziałem, że ten „głupek” szpiegował i zakapował własną narzeczoną, i jej rodziców. Dziewczyna powiesiła się w celi. Czułem, jak tego młodego ojciec bił w dzieciństwie kablem, a on się kulił i sikał pod siebie. Potem trafił do domu dziecka, a stamtąd do armii. Chciał mieć władzę i mścić się na wszystkich. Wszedłem w ich umysły, objawiłem im prawdę. Puścili mnie, stanąłem na środku podwórza i rozłożyłem ręce tak, jak teraz. Pozostali nie wiedzieli, co się dzieje, a moi wyznawcy chowali się po kątach, albo uciekli. Próbowałem wniknąć w umysły wszystkich, sprawić, by odjechali, ale nie byłem w stanie. Nie rozmawiali ze mną. Podchodzili coraz bliżej i bliżej…

Wariat przymknął oczy, uniósł głowę, rozczapierzył palce. Milczał i oddychał głęboko, wypuszczając powietrze przez usta. Chapman patrzył i coraz szerzej otwierał oczy. Do Monachium został jeszcze kawał drogi. Jak podróżować z kimś takim? Może ta whisky tak zadziałała? Chapman lubił czytać psalmy, czasem nawet wzdychał do Boga, ale zachowywał zdrowy rozsądek.

– Byli już naprawdę blisko, unieśli broń. Otaczali mnie szczelnym pierścieniem. Wtedy wszedłem w umysł tego młodego, Jurija. On nienawidził najmocniej, mogłem go wykorzystać. Zawładnąłem nim, sprawiłem, że sięgnął po broń i przywołałem wiatr. Uniosłem się nad ziemię…

Wtedy brodacz dostał pistoletem w łeb. Osunął się na siedzenie, oczy mu się rozjechały, skrzyżowały nogi. Padł bez życia. Chapman stał, trzymając pistolet i zastanawiał się, czy trzeba poprawić. Widocznie dobrze przymierzył, więc schował Berettę do kieszeni marynarki i zasłonił okna przedziału. Poprawił brodacza na kanapie i usiadł naprzeciwko.

– Miałem mu nie robić krzywdy i tylko dostarczyć na miejsce, ale mnie denerwował. Ile można pieprzyć takie science-fiction i jeszcze mieszać w to Boga?

Do przedziału zajrzał konduktor. Spojrzał na mężczyzn.

– Słucham? – Chapman chciał, by konduktor poszedł jak najszybciej. – Kontrola biletów już była.

– Po przekroczeniu granicy sprawdzamy jeszcze raz. Poproszę bilet i paszport. A ten tutaj?

– Śpi – Chapman wyciągnął dokumenty z portfela.

Konduktor potrząsnął brodaczem, wziął papiery od Chapmana. Zapisał coś w notesie, przyjrzał się Chapmanowi.

– Trochę się pan zmienił – powiedział oddając dokumenty.

– Życie – odparł Chapman i zdziwił się, gdy konduktor chwycił go za rękę. – Co pan robi?

Nie zdążył zareagować, gdy w jego nadgarstek wbiła się igła.

– Co jest…? – Czuł, że traci przytomność, odpływa.

Widział, jak w przedziale pojawił się jeszcze jeden człowiek, widział jak wzięli brodacza pod ramiona i słyszał, jak konduktor mówi: „ostrożnie, uważaj na głowę proroka”. Za szybą mignęła twarz kelnera, który trzymał w ręku pistolet. Wszystko to się rozmywało, rozpływało. Chapman tracił przytomność.

– Co się dzieje? – wyszeptał.

– I tak nie zrozumiecie Aleksandrze Konstantynowiczu. Wy, na tym waszym zachodzie, już nie rozumiecie proroków.

Chciał krzyczeć, że on rozumie, ale nie był w stanie wydobyć słowa, tylko przypomniało mu się: „A jednak, Panie, Ty jesteś dla mnie tarczą”. Zapadł w ciemność.