Teraz patrzę na opuszczone miasto, w którym nikogo nie ma, a raczej – jestem tylko ja. Łapię na ręce wirujące spokojnie płatki śniegu. Jest tak cicho. Mógłbym się nawet odprężyć, bo wreszcie nikt do mnie nie celuje. Już nie ma z kim toczyć wojny, ani po co, ani dla kogo. Zostałem chyba sam na świecie. Wokół widzę tylko ruiny budynków i ludzkie szkielety.

Próbowaliśmy walczyć z tymi przybyszami, jak topielec, jak ranna bestia, która widzi, że przyszedł po nią myśliwy, a za drzewami słyszy już ujadanie sfory. Strzelaliśmy w niebo ze wszystkich dział i rakiet, ale odpowiedzią był tylko błysk laserów, który palił ziemię i huk bomb, których potęgi sobie nie wyobrażaliśmy. Do tego jeszcze ten przeraźliwy dźwięk, który paraliżował wolę i roztapiał komórki. Na chwilę, jako ludzkość się zjednoczyliśmy, potrzebowaliśmy do tego śmiertelnego zagrożenia, a to i tak nic nie dało. Kim byli ci, którzy nas zniszczyli? Czy to byli nasi potomkowie? A jeśli tak, to czy świat ma przyszłość? Jak to możliwe, że ludzie nadal istnieją, skoro na Ziemi został tylko jeden człowiek?

…..

Pewnie mieli zginąć wszyscy, ale jakimś cudem, przez pomyłkę Wszechświata, ja ocalałem. Żyję, chociaż nie mam po co żyć. Wielokrotnie próbowałem nawiązać z kimś łączność, szukałem jakiejś żywej duszy. I nic. Nikogo nie zaskoczę, jeśli wyznam, że żałuję, iż przeżyłem. Nikt mnie nie słyszy, więc na pewno się nie zdziwi.

Codziennie rano wychodzę, żeby znaleźć jakieś jedzenie i kogoś pogrzebać. To moja ostatnia rola, jaką sam sobie wymyśliłem. Inaczej nie wynagrodzę już za krzywdy, które popełniłem. Kiedy pochowam tylu ludzi, ilu wiem, że zabiłem na wojnie, skończę ze sobą. Życie samotnie na Ziemi jest straszne. Nie masz się kogo bać, bo wszyscy zginęli, ale drżysz i zginasz się przed ciszą, przed wiatrem, przed zimnem… przed tym, że zginiesz, bo nie będzie miał ci kto pomóc, kiedy złamiesz nogę. Strachu przed śmiercią nie da się stłumić w totalnej samotności, nie da się zagadać, za-przytulać. Lepiej go przeciąć. Zresztą, po co miałbym żyć? Nie mogę do nikogo się odezwać. Podtrzymywać procesy fizjologiczne? Brakuje mi kłótni, gry w piłkę, nawet tego, żeby mnie ktoś potrącił w sklepie. Ludzie są jednak przydatni. Szkoda, że wcześniej tego nie rozumieliśmy.

Idę przez zawalone gruzem ulice, które pokrywa cienka warstwa śniegu. Widzę biurowiec, w którym pracował mój przyjaciel. Tuż obok była kawiarnia, w której spotykałem się z dziewczyną, zanim zostałem żołnierzem. Widzę ruiny kościoła. Tam się zatrzymam, kiedy będę wracał.

W końcu jest Wigilia. Nagle stałem się bardzo religijny. Z czego to wynika? Próbuję zrozumieć, czy zaczynam wierzyć? Wierzę ze strachu? A jeśli tak, to czego się boję? Tego, co jest po śmierci? Czy próbuję stłumić własne myśli i wspomnienia?

Jest cicho, lekki mróz, a na niebie świecą gwiazdy. Tak powinny wyglądać święta Bożego Narodzenia. Tak je zapamiętałem. Szkoda, że nikt inny tego nie widzi. Wchodzę między zwalone budynki, spod gruzów zawsze udaje mi się wyciągnąć jakiś szkielet. Pochylam się, zaczynam odgarniać cegły, zerwa­ne kable. Nucę pod nosem „Wishlist” Pearl Jamu – jaki to jest staroć – i na chwilę zapominam o tym, co wokół mnie. Już pierwsze wersy mnie odprężają:

I wish I was a neutron bomb for once I could go off
I wish I was a sacrifice but somehow still lived on
I wish I was a sen­timental ornament you hung on
The Christmas tree I wish I was the star that went on top.

Pasuje to do Wigilii i do tego, co się stało z naszym światem. Nie mam ochoty na nucenie kolęd. Skupiam się na pracy. Wypracowałem sobie taki mechanizm i dzięki temu nie rozmyślam o tym, kogo właśnie wyciągnąłem. Nawet nie pamiętam, jakiego trupa wczoraj pogrzebałem. Śmieję się sam do siebie, że powinienem zorganizować jakieś znicze, bo przecież nikt inny nie zadba o mogiły.