Le Bon przyspieszył. Nadciągała noc, a jeszcze tyle rzeczy było do zrobienia. Minął posterunek strażników, potem jeszcze jeden załom skalny i wszedł do obozu.
W środku panował spory ruch, ale pułkownik nie zwracał uwagi na pozdrawiających go ludzi. Poszedł prosto w stronę szpitala, a raczej tego, co próbowało takie miejsce udawać.
W grocie było przyjemnie chłodno. Przez chwilę musiał przyzwyczajać oczy do półmroku, ale w końcu dostrzegł krzątającego się w głębi szpakowatego mężczyznę. Co chwilę zerkał w mikroskop, a potem zapisywał coś w nadpalonym zeszycie. Le Bon nie chciał mu przerywać. W końcu lekarz sam go zauważył i obrócił się w jego stronę.
– Wszystko gotowe? – półgłosem spytał pułkownik.
Mężczyzna wzruszył ramionami, wytarł ręce w fartuch, a potem obrócił się w stronę półki skalnej, na której stał mikroskop, lekarstwa i były rozłożone notatki.
– Wiem, jakie jest pana zdanie, doktorze i powtarzam jeszcze raz to, co mówiłem wcześniej: nie mamy innego wyjścia. Musimy podjąć to ryzyko.
– A więc nie ma sensu, żebyśmy dłużej rozmawiali. Zarodki są przygotowane, ich przyszłe matki też. Przypominam też, że nie wszystkie chcą się zgodzić na przeprowadzanie na nich tego eksperymentu. To czyni moją pracę jeszcze mniej… komfortową.
– Proszę się nie martwić, nic panu nie grozi – Le Bon chciał, żeby jego głos brzmiał jak najbardziej uspokajająco.
– Ja wiem, że jest pan teraz, na tej planecie, sędzią i katem, by nie rzec… Bogiem – lekarz się uśmiechnął i zaczął wcierać w dłonie koniak, a Le Bon przypomniał sobie rozmowę z Profesorem. – Nie o to mi chodzi. Ryzyko śmierci pacjentek i odrzucenia zarodka jest duże. One będą w dodatku odurzone alkoholem. To niemoralne…
– O tym proszę porozmawiać z klechą. Wie pan, gdzie go szukać. – Le Bon skrzyżował ręce na piersiach. – Mogę pójść do tej opornej pacjentki, czy jest już przygotowana do zabiegu?
Lekarz zaczął rozdmuchiwać żarzące się ognisko i wkładać do niego instrumenty medyczne.
– Jest tam, gdzie ją zostawiliście.