Ojciec nie spał. Siedział przy stole, na którym stała niedopita, czarna herbata i czytał gazetę. A może tylko udawał, że czyta, bo gdy tylko zaskrzypiały drzwi, natychmiast podniósł wzrok.

Nic nie mówił, patrzył tylko, jak robił zazwyczaj, gdy chciał porozmawiać. Czekan próbował minąć kuchnię bez słowa.

– Gdzie byłeś?

– A gdzie miałem być? Pracowałem.

– Do tej godziny?

– Złapałem jeszcze fuchę.

Ojciec zamieszał herbatę, potem wziął spory łyk. Skrzywił się. Przed wojną uwielbiał pić mocną i słodką herbatę, a teraz cukru brakowało.

– W mieście podobno słychać było strzały. Coś się stało w starostwie. Wiesz, co tam było?

– Skąd ja miałbym to wiedzieć?

Ojciec wstał, ogromne ręce skrzyżował na piersi. Teraz wydawał się jeszcze większy niż zazwyczaj – lata pracy na kolei wyrzeźbiły mu mięśnie. Jego wygląd ciągle budził respekt, choć był już niemłody.

– Dlatego, że cię znam. Wiem, co ci po głowie chodzi. Wiem, z kim się włóczysz i spotykasz. Znów chciałbyś iść do lasu, ale lepiej przestań szukać okazji… Biłeś Niemca i dobrze. Ale teraz są inne czasy.

– Zamiast nazistów mamy komunistów. To jednakowa cholera. Tylko, że tamci pachnieli, dopóki nie zaczęli srać pod siebie ze strachu, a od tych wali potem i gównem od początku.

Ojciec podniósł prawą rękę, ale za chwilę ją opuścił.

– Teraz jest władza ludowa. Nie ma i nie będzie już panów. Pamiętasz, co ze mną robili sanacyjni przed wojną?… Pamiętasz, kim był wtedy Korewicz, którego tak wielbiłeś?

– Pamiętam. I wiem, że teraz przez takich jak ty, żrą go robaki.

Tym razem ojciec zamierzył się na syna pięścią. Spojrzał na matkę, która stanęła w drzwiach. Opuścił rękę, odepchnął Czekana, sięgnął po kurtkę i wyszedł w noc.