– Co się stało?! Na kokpicie migały dziesiątki światełek, a monitory wypluwały rzędy danych. Wyły syreny alarmowe. Pierwszy pilot próbował zapanować nad wolantem, a drugi i trzeci, razem z nawigatorem, grzebali w mechanizmach.

Le Bon uchylił się pod snopem iskier, który właśnie wystrzelił z sufitu. Nawigatorem rzuciło o ścianę. Siedział teraz bez ruchu i coś mamrotał pod nosem.

– Co jest?! – Pułkownik ryknął nad uchem pilota.

– Atmosfera sięga wyżej i jest gęstsza niż się spodziewaliśmy, a wichury silniejsze…

– Czyli?

– Czyli tak jakby jebnęliśmy w ścianę! Robimy, co możemy…

Dowódca wyprawy zapiął pasy.

– Jakie zniszczenia?

– Wchodzimy pod ostrym kątem, tarcie jest bardzo silne. Na razie się trzymamy.
Na podłodze walały się słuchawki i podręczne tabliczki do pisania, a pomiędzy nimi resztki rozbitego kubka. Le Bon patrzył przez chwilę na wysiłki pilotów i sygnalizacje systemów ostrzegawczych. Syreny wyły bez ustanku, a migające światła awaryjne rzucały upiorne cienie na twarze wszystkich osób, znajdujących się w kabinie. Odczyty pokazywały bardzo silne wiatry i gęstniejącą atmosferę. Temperatura poszycia wzrastała do niepokojącego poziomu. Coś ukłuło go w palec. Fragment rozbitego kubka zatrzymał się na podłokietniku jego fotela.

– Dragutin, jak tam u was, broń cała?! – komunikator nie odpowiadał. Spróbował połączyć się ze „żłobkiem”, w którym w najlepsze spały dzieci. Mieli je wybudzić dopiero po wylądowaniu. – Milka, co tam u was? Wszystko dobrze?
W słuchawce usłyszał najpierw trzaski, a za chwilę niewyraźne…

– … kurwa…

Nie można było dłużej czekać. Wbrew jakimkolwiek procedurom odpiął pasy i wyskoczył z fotela. Ruszył korytarzem, gdzie widział panujące zamieszanie i ludzi próbujących w panice dostać się do swoich kabin. Znów zatrzęsło statkiem. Młoda kobieta upadła na kolana. Złapała się za głowę i głośno zawodziła. Le Bon uderzył ją niechcący kolanem i pomknął dalej. Wpadł na księdza, który klęczał przy jakimś mężczyźnie. Odepchnął go i biegł dalej. W głowie kołatała mu tylko jedna myśl: „Dzieci muszą ocaleć”. Zza zakrętu wynurzyło się stado świń, które ruszyło na pułkownika cwałem.

– Świnie w kosmosie? – zdążył pomyśleć, po czym przewrócił się, podcięty przez dorodną lochę. Uderzył głową o ścianę, zamroczyło go, czuł pulsujący ból w skroni. Błysnęło białe światło, więc zmrużył oczy. Znów szarpnęło statkiem. Potem już niczego nie słyszał.